fot. pixabay.com
Rząd przedstawił posłom propozycje dotyczące statusu, jaki po Brexicie posiadać będą obywatele Unii legalnie przebywający na terenie Wielkiej Brytanii, między innymi Polacy.

Premier deklarowała, że "żaden unijny obywatel, przebywający w Królestwie legalnie, nie zostanie poproszony o opuszczenie kraju, gdy ten będzie wychodził z Unii". Według propozycji, które stanowią brytyjskie stanowisko w negocjacjach z Unią Europejską, ludzie mieszkający na Wyspach nieprzerwanie od pięciu lat, otrzymają "status uregulowany". Pozwoli on traktować ich jak obywateli brytyjskich w kwestiach ochrony zdrowia, edukacji i zasiłków.

Szefowa brytyjskiego rządu dodała, że data, która określi status imigranta, pozostaje do ustalenia. Podkreśliła, że chce, by był to dzień pomiędzy 29 marca tego roku a 29 marca roku 2019. Theresa May zadeklarowała, że ci, którzy przybędą na Wyspy przed upływem terminu i w momencie wyjścia ze Wspólnoty nie uzyskają pięcioletniej rezydentury, dostaną szansę, by pozostać na Wyspach aż do osiągnięcia wymaganego stażu.

Propozycja zakłada, że na straży praw imigrantów z Unii Europejskiej nie będzie już stać Europejski Trybunał Sprawiedliwości, co - według niektórych mediów - może być jedną z głównych osi sporu z Brukselą. Komentatorzy "Guardiana" i "Financial Timesa" zauważają, że z dokumentu płynie wniosek, iż po Brexicie imigranci chcący sprowadzić na Wyspy partnera nie będą już zwolnieni z wymogu, by zarabiał on minimum 18 600 funtów rocznie.

Stanowisko premier krytykował lider opozycji, wskazując, że jej propozycje wciąż są uzależnione od całokształtu negocjacji z państwami Wspólnoty. - Ten rząd jest gotowy, by użyć ludzi jako karty przetargowej. Co stanie się z tą ofertą, jeśli nie uda się uzgodnić porozumienia z Unią? - pytał Jeremy Corbyn.

Przedstawione dziś propozycje May zbieżne są ze stanowiskiem, jakie zaprezentowała podczas ubiegłotygodniowego szczytu Unii Europejskiej. Premier Beata Szydło komentowała wówczas, że wymagają doprecyzowania, a przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker mówił, że "to pierwszy, ale niewystarczający krok".

IAR/ar