Gość Studia Bałtyk TV: Józef Skrzek

Sylwester Podgórski: W studiu Józef Skrzek, którego przyprowadził Arek Wilman. Dzień dobry, miło nam gościć pana w naszych skromnych progach. Proszę powiedzieć, czy Ślązacy lubią polskie morze i pan, zdaje się, też nie stroni od pięknego Bałtyku?

Józef Skrzek: Alina jest znad morza. W Kołobrzegu się wychowywała, potem się poznaliśmy. Ona jest związana z Kołobrzegiem, więc jutro tam na pewno jedziemy. Alina to jest żona.

SP: Tak, żeby nie było wątpliwości – to informacja dla naszych słuchaczy. Zagra pan dziś w Studiu im. Czesława Niemena. Fajnego mamy patrona, prawda?

JS: Co najmniej fajnego.

SP: Na początku lat siedemdziesiątych, pamiętam, grał pan z Niemenem, nagrał bodajże trzy płyty, w tym „Ode to Venus” w słynnej wytwórni CBS, to było w Monachium. To chyba były trochę szalone czasy, prawda? Występować na scenie obok McLaughlina czy Jacka Bruce'a.

JS: Fantastyczne czasy. Jak się ma dwadzieścia parę lat, to wszystko jest piękne i w ogóle czasy są też piękne. Pomimo tego, że – wiadomo – były różne takie dziwadła, jak w każdych czasach. Ja np. nie mogłem dostać paszportu, nie wiadomo dlaczego itd. Mój pierwszy wyjazd był taki dość „wow”. Bruce już czekał tam, a ja jeszcze nie miałem możliwości wyruszenia, bo takie czasy, „żelazna kurtyna”. Potem dojechałem i zagraliśmy, było fantastycznie. Nagraliśmy płytę „Strange is this world” - „Dziwny jest ten świat” w wersji nowej, która była bardzo awangardowa. Włoski producent się załamał, no ale reszta była progessive. Potem zaczęliśmy takie różne „obieżyświaty”, no i było też to granie fantastyczne z Mahavishnu Orchestra, które nas potężnie zbudowało, bo to po prostu skład w tamtym czasie światowy z Jerrym Goodmanem, z Jankiem Hammerem, który mówił „super”, tylko chciał mówić po polsku albo po czesku, rozmawialiśmy słowiańską polszczyzną. Było fantastycznie, to wszystko nas podbudowało. Nagraliśmy z Czesławem jeszcze potem „Marionetki” i zaśpiewałem z nim „Z pierwszych ważniejszych odkryć”.

Arkadiusz Wilman: SBB to muzyczna historia, w której jest tyle samo muzycznych kropek, co muzycznych przecinków. Kończenie działalności i reaktywacja, ale jest coś, a raczej ktoś, kto ten ostatni powrót ubiegłoroczny, płytowy wyróżnia – Jerzy Piotrowski.

JS: Jerzy wrócił do nas i od trzech lat gra. Właśnie przed chwilą dzwonił – gramy w poniedziałek w Warszawie u Greków. Wiadomo – Grek też się pojawia, w tych pierwszych wersjach uchodźców był. Ciągle się coś działo, poznaliśmy się na Górnym Śląsku, konkretnie w Katowicach. Ja jestem Ślązakiem i taki jest układ, że do dziś jestem na ojcowiźnie w Siemianowicach Śląskich i trzymam się wersji wyjściowej – czuję ducha tego wszystkiego, gdzie jest brat, gdzie jest ojciec, mama, rodzina, którą szanuję jak pieron. Mam już nową rodzinę z Aliną, bo mamy trzy córy - wspaniałe, piękne. I tak sobie wędrujemy po świecie i przyjechaliśmy dzisiaj do Koszalina.

AW: Porozmawiajmy jeszcze o ubiegłorocznej wydanej przez Polskie Radio płycie SBB „Za linią horyzontu”. Chciałbym, aby tutaj jedno nazwisko w trakcie tej rozmowy się pojawiło: Reinhold Mack – człowiek, który produkował albo współprodukował album dla takich tuzów jak grupa Quinn, Electric Light Orchestra czy Black Sabbath.

JS: To świetna sprawa. My się z nim poznaliśmy właśnie na tym pierwszym nagraniu „Dziwny jest ten świat”, potem jeszcze „Ode to Venus” robił z nami. Facet otwarty bardzo i taki zupełnie inny Niemiec, który zresztą tacie powiedział, że on w Niemczech nie lubi być, bo go szkalują i pojechał do Ameryki. W Ameryce miał spotkania bliskiego stopnia wysokie, ale się nie zmienił - ciągle jest bardzo miły, życzliwy i wysoki, i nie pali. Mówił, że coś musiał zrobić – rzucił palenie. Nagrał z nami płytę „Nowy horyzont”, którą graliśmy jeszcze z bębniarzem ze Stanów, z zespołem Vertical. Ale utrzymujemy w dalszym ciągu kontakt. Jego syn Julian w tej chwili chce założyć klub w Warszawie. Tak jakby konsultujemy to z Mackiem, życzenia sobie wymieniamy. A Mack w ogóle chciał, żebym ja nagrywał u niego w Musicland Studios, ale trochę się bałem. Byłem za młody na to, żeby podejmować takie poważne decyzje. Ledwo co dostałem paszport, a już mam uciekać z Polski?

SP: Lepiej było zostać. Wie pan, mam z panem pewien problem, bo nie bardzo wiem, jakie aspekty pana działalności poruszyć w tak ograniczonych ramach czasowych, ale skupmy się może teraz na działalności solowej. Bo w końcu dziś po godzinie 19.00 zagra pan solo. Proszę mi powiedzieć, dlaczego moog jest tym syntezatorem panu najbliższym. Może to już tylko sentyment?

JS: Od sentymentów się pewnie zaczyna, a u nas techniczne niuanse mają wielki atut, bo znakomicie znam te instrumenty. Byłem zresztą przedstawicielem takiego potężnego dystrybutora Norlin na Wschód tak zwany. Tam byli znakomici keyboardziści jak Themerson, Rick Wakeman, Patrick Moore. Ja się wśród nich znalazłem, podpisałem kontrakt z nimi w Londynie i dostawałem te różne instrumenty. Były polymoog, minimoog, micromoog... Dostawałem je po to, żeby je testować i głównie kontakt się zrodził poprzez wiedeńskiego, nazwijmy to, producenta Dietmara Lauseggera, który bardzo nas lubił i poznał nas zresztą w takim graniu w bunkrach pod Wiedniem. W takich graliśmy też.

SP: Ale jak rozumiem i słyszę, to jednak szuka pan tego balansu między elektroniką a akustyką. Przecież nigdy pan nie zapomniał o poczciwym fortepianie – że wspomnę płytę „Pokój Saren Piano”.

JS: Tak, zdecydowanie, oczywiście. Namawiał mnie do tego Lech Majewski. Starał się, żebym był pianistą i tylko pianistą, że się nadaję głównie na fortepian i jestem taki, jaki jestem. Dobra, tylko że moje fiu bździu idzie jeszcze dalej, czyli dołączają się analogi, które mam, do tego czasami, tak jak parę dni temu grałem w Budapeszcie na potężnych organach czteromanuałowych w Bazylice św. Stefana, za chwilę w katedrze szczecińskiej będę grał w takiej wersji elektroniczno-akustycznej. Ja jestem wyedukowany jako pianista, klasyczny zresztą nawet. Fortepian to jest prawda. Jak masz takie dość twarde ręce, to manualnie jest dość trudna sytuacja, bo żeby się dobrze przygotować na fortepian, to musiałbyś tylko ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć, aż trafisz do filharmonii.

SP: Żeby zagrać dobre choć piano pianissimo. A jaki instrument przywiózł pan do Koszalina?

JS: Przywiozłem minimoog i micromoog.

AW: Niedawno nasi koledzy z południa, koledzy z Radia Opole świętowali 65-lecie swojej rozgłośni. W ramach uroczystości związanej z tym jubileuszem odbył się koncert w opolskim amfiteatrze. Tam miał miejsce koncert Krzysztofa „Pumy” Piaseckiego i właśnie Józefa Skrzeka – to był koncert promujący nową płytę, nowy projekt?

JS: Z Krzysztofem nagraliśmy nową płytę, ale akurat wtedy go nie było, może miał jakieś wyprawy – nie wiem. Graliśmy z SBB, grał też TSA, były Piersi i była jeszcze jedna bardzo rockowa dziewczyna, to wszystko było takie bardzo rockowe. Cały koncert był taki, „Mocne granie” - tak go zatytułował szef radiowy. Ja dostałem „Karolinkę” - piękną dziewczynę, tzn. figurkę. Wspaniały wieczór, piękna atmosfera i pogoda jeszcze dobra jak na ten czas, no i pełny amfiteatr.

AW: Ale płyta „Stories” to jest nowy projekt?

JS: „Stories” jest, oczywiście. „Stories” z Krzysztofem jest, mamy grać niedługo koncert z Laboratorium w Wieliczce.

SP: To ciekawe miejsce. I akustycznie też ciekawe. Proszę powiedzieć – różne formacje, różne gatunki, muzyka elektroniczna - nawet sobie wypisałem – religijna, akustyczna, ilustracyjna, filmowa, nawet góralska. Czy wszystkie te działalności traktuje pan na równi, czy może jakiś z tych projektów jest aktualnie priorytetowy?

JS: Ta muzyka to jest przygoda jedna wielka, nie da się ukryć, jeśli masz pojęcie o tym i wyobraźnię taką, że ci się to wszystko zmieści do takiego kudłacza, to ewentualnie ci wychodzi, co wychodzi. Gram z góralami, bo kocham malarstwo. Teraz jesień w górach – genialna sytuacja. Niedawno graliśmy na polanie Stecówki w Beskidzie Śląskim z kapelą „Wałasi”. Koleguję się z nimi dwie, albo i więcej dekad i właściwie to mi bardzo pomogło, bo jaka jest w ogóle sytuacja: Ameryka, Stany Zjednoczone, gdzie w tekturach Murzyni cię straszą, a za chwilę jedziesz w góry i masz takie niesamowite piękne ułożenie, że wolę góry zdecydowanie. Ta muzyka wciąga. Oni przychodzą, coś zagrają, tu gajdy, tu skrzypeczki, a ty do tego dołączasz i wychodzi super, jest taka atmosfera naturalna, piękna i prawdziwa. A Ameryka to jest Wenera.

AW: Chcielibyśmy zaprosić słuchaczy Radia Koszalin do naszego studia, ale zaproszenia rozeszły się w ekspresowym tempie, mamy nadkomplet. Proszę powiedzieć, co usłyszą dziś ci, którzy zjawią się na drugim piętrze Radia Koszalin?

JS: Cieszę się. No coś tam będzie. Na pewno to, że mam wyjściowe motto, którego każdemu życzę, żeby być z miłości. Trzeba być z miłości – ja z miłości jestem i ty z miłości jesteś, bo to jest bardzo istotna sprawa. A poza tym na pewno będzie coś o kole historii, będzie też o pielgrzymie z dedykacją dla Czesława, bo przecież „Pielgrzyma” graliśmy razem do słów Cypriana Kamila Norwida. Może spróbuję też zagrać coś o aniołach. Ewentualnie wtedy mam jeszcze jeden instrument dodatkowy, o którym nie powiedziałem, ale zobaczycie go później. Pewnie trzeba będzie też zrobić coś, żeby przywitać moją ukochaną małżonkę, którą w dalszym ciągu bardzo szanuję i ona jest przecież z tych terenów, czyli pewnie będzie „Josefine” i jej utwór ze słowami o Ziemi.

SP: Jestem przekonany, że ten koncert będzie znakomity. Czy jest również tak, że patrzy pan na publiczność, na reakcję publiczności i zmienia pod jej wpływem repertuar?

JS: Ja tak to ułożyłem, żeby widzieli, że ja to gram na pewno nie z playbacku. Natomiast zawsze mam tremę. Nie wiem, skąd się to bierze, jestem tyle czasu na scenie i każdy koncert dla mnie to jest dreptanie w miejscu i szukanie sobie samotności jakiejś, żeby wejść. Może tym razem się poszczęści.

SP: Przy okazji „Józefiny” muszę zdradzić panu i słuchaczom, że mam jeszcze egzemplarz analogowy, który przypomina mi moje młode lata, ale jest tak „zjechany” za przeproszeniem, że naprawdę niewiele słychać, więc fajnie byłoby, gdyby pojawił się dziś na żywo.

JS: Będzie, będzie. Z tym czasem to jest tak jak jest – on i tak będzie płynął. Ci, co są teraz młodzi, to będą potem starzy, a my – kto wie. Najlepiej powiedziała moja córka: „Tato, ty się nie martw. Stary jest ten, który się staro czuje”. Natomiast my możemy mieć swoje lata i nadal grać. To jest bardzo istotna sprawa, dlatego The Rolling Stones nadal grają.

SP: To jest całkiem niezłe podsumowanie tej rozmowy. Gościem Radia Koszalin w audycji W dobrym klimacie był Józef Skrzek. Trzymamy mocno kciuki za udany koncert.

JS: Dziękuję, dziękuję, dziękuję.

Z artystą rozmawiali Sylwester Podgórski i Arek Wilman.