fot. pixabay
Ciała czwórki Polaków i pilota samolotu, który rozbił się tydzień temu na Alasce, pozostaną w miejscu katastrofy. Przedstawiciele Parku Narodowego Denali poinformowali, że akcja wydobycia ciał z wraku maszyny wbitej w zbocze góry byłaby zbyt niebezpieczna.

Wczoraj na miejsce katastrofy udał się helikopter służb parkowych. Opuszczony na linie ratownik spędził godzinę w rejonie rozbitego samolotu. Okazało się, że oprócz ciał czwórki polskich turystów wewnątrz maszyny znajduje się także ciało pilota, którego wcześniej uznano za zaginionego. Tuż po wypadku połączył się on przez telefon z biurem swojej firmy i poinformował o katastrofie. Godzinę później zadzwonił ponownie, ale to połączenie zostało zerwane.

Należący do firmy K2 Aviation samolot wbił się w niemal pionowe ośnieżone zbocze Thunder Mountain na wysokości 3300 metrów. Maszyna jest przełamana w okolicy skrzydła. „Wydobycie ciał z samolotu w obecnych warunkach wymagałoby przeprowadzenia bardzo złożonej i prawdopodobnie niewykonalnej operacji” - poinformowano w komunikacie władz Parku Narodowego Denali, gdzie doszło do katastrofy.

Rzeczniczka służb parkowych Katherine Belcher wyjaśniła, że udział w tego rodzaju akcji stanowiłby zagrożenie dla życia ratowników ponieważ nawet niewielka lawina mogłaby okazać się dla nich śmiertelną pułapką.

Amerykańskie władze nie ujawniły nazwisk zabitych Polaków na prośbę konsulatu RP w Los Angeles.

IAR/ez